Zakochany w domu Bożym – Wspomnienie o śp. panu Antonim Bocianowskim
Nasze życie zmienia się, ale się nie kończy. W sobotę 30 listopada 2013 roku parafia św. Marka Ewangelisty w Rososzycy okryła się żałobą. Po wzruszającej uroczystości pogrzebowej, odprawionej przez ks. proboszcza Pawła Guździoła, na parafialny cmentarz odprowadzono „autentycznego gospodarza” rososzyckiej świątyni, jej wieloletniego kościelnego, śp. pana Antoniego Bocianowskiego. To nie był zwykły pogrzeb. To było wydarzenie wyjątkowe i niezwykłe, które każdy obecny będzie pamiętał nie ze względu na przybycie wielu kapłanów czy tłumu zgromadzonych parafian, ale ze względu na wyraz wzruszenia obecny w oczach wszystkich ludzi, dla których kościół nie będzie już nigdy taki sam bez odgłosu drobnych kroków pana Antoniego.
Pan Antoni Bocianowski urodził się 14 lutego 1919 r. w Szczypiornie, w rodzinie Stanisławy z domu Piszczorowicz i Wojciecha Bocianowskiego. W licznej rodzinie było miejsce dla każdego z siedmiorga dzieci. Rodzeństwo: Kazimierz, Maria, Antoni, Stefania, Stanisław, Bronisława i jedno z dzieci, które zmarło we wczesnym dzieciństwie, wychowano według zasady „Bóg – honor – ojczyzna”. Gdy pan kościelny był małym chłopcem, jego rodzice wraz z dziećmi przeprowadzili się do Rososzycy, gdzie znaleźli zatrudnienie. Właśnie w tej miejscowości pan Antoni poznał swoją pierwszą, wielką miłość – świątynię w Rososzycy, której pozostał wierny do końca swych dni. Będąc małym chłopcem, został ministrantem, a potem jako młody mężczyzna podjął się pełnić funkcję kościelnego. W 1935 roku zmarła jego mama. Od tego czasu nim i pozostałym młodszym rodzeństwem zajmowała się starsza siostra Maria wraz z tatą. Kiedy wybuchła II wojna światowa młody mężczyzna wraz z innymi mieszkańcami ratował paramenty liturgiczne, przenosił do kościoła dzwony, dzięki czemu zostały one uratowane i przetrwały do naszych czasów. Podczas okupacji Niemcy opieczętowali i zamknęli świątynię, dlatego ślub pana kościelnego musiał odbyć się gdzie indziej. Dnia, 4 marca 1945 roku w Mikstacie pan Antoni poślubił Mariannę Jankowską. Udane i żyjące w zgodzie z Panem Bogiem małżeństwo doczekało się czwórki dzieci: Leokadii, Barbary, Ireneusza i Mieczysława oraz 8 wnuków i 10 prawnuków. Trudne lata wojny i powojenne nie zmieniły wielkiej miłości pana Antoniego do domu Bożego. Już po wojnie, pomimo pracy zawodowej, jako magazyniera w ostrowskim PKS-ie, pan Bocianowski cały czas społecznie udzielał się jako kościelny. W 1984 roku, gdy przeszedł na emeryturę, całkowicie zaangażował się w pracę dla parafii. Podczas swojej ponad 70-letniej działalności przyjeżdżał do świątyni kilka razy dziennie, zawsze na rowerze. Spieszył się sprawdzić, czy Pan Jezus jest u siebie i czy mu w rososzyckiej świątyni dobrze. Drobnym krokiem obchodził i sprawdzał wszystkie zakamarki. Przed jego czujnym wzrokiem nic się nie ukryło. Na 90-te urodziny dzieci sprawiły mu nowy, wygodny rower, żeby miał czym przyjeżdżać do kościoła. Trzeba przyznać , że czynił to systematycznie aż do 2011 roku. Pan kościelny, dopóki starczało mu sił, opiekował się też parafialnym cmentarzem. Do dzisiaj zachowały się własnoręcznie sporządzone przez niego notatki o każdym pochówku, kto, kiedy i gdzie jest pochowany. Pan Bocianowski był obecny przy udzielaniu niemal wszystkim parafianom Sakramentu Chrztu, Pierwszej Komunii Świętej, Sakramentu Małżeństwa, Bierzmowania, wielu odprowadził wraz z kolejnymi proboszczami w ostatnią drogę. W sposób szczególny pan kościelny opiekował się ministrantami. Obdarzał ich niemal ojcowskim uczuciem. Można śmiało powiedzieć, że wychował całe rzesze ministrantów, dla których był wzorem do naśladowania. W nocy ze środy na czwartek 28 listopada 2013 roku pan Antoni odszedł do domu Ojca.
W 2009 roku redaktor naczelny „Opiekuna” zamieścił w swym artykule jedną z wielu krążących o panu Antonim anegdot. Pozwolę sobie ją zacytować. „Ktoś przychodzi na cmentarz z panem kościelnym, który pełni również funkcję grabarza i prosi o jedną z najładniej położonych kwater cmentarnych. Na co pan kościelny odpowiada: „Panie, a gdzie ja proboszcza pochowam?” Ks. Proboszcz miał wtedy 68 lat. Pan kościelny 90.” Rok później pan Bocianowski rzeczywiście pochował ukochanego proboszcza i wybrał dla niego piękną kwaterę na cmentarzu. Natomiast na wszystkich zasłużonych dla parafii mieszkańców Rososzycy, którym kościelny obiecał „dobre miejsca”, padł blady strach.
A oto inne sympatyczne wspomnienie związane z panem Antonim. Jest Wielki Piątek 2012 r. W kościele panuje podniosła atmosfera. Ksiądz Paweł przenosi Pana Jezusa do ciemnicy. Otwiera kluczem drzwiczki i … nic. Zamek ani drgnie. Kapłan próbuje ponownie, potem jeszcze raz, a drzwi dalej się nie otwierają. Zmartwiony proboszcz wysyła więc ministranta do kościelnego, sądząc, że ten pomylił klucz. Chłopiec idzie do zakrystii. W tym czasie Kościół zastygł w ciszy modlitewnej. Wtem słychać drobne kroczki, następnie wyłania się pan Antoni i mówi na głos: „Co się nie otwiera?!” W tym samym momencie drzwi ciemnicy otwarły się na oścież. Po uroczystości obecni w kościele parafianie z uśmiechem mówili: „ Naszego drogiego Pana Antoniego to nawet Pan Jezus natychmiast słucha”.
Mirosława Kois